Uwaga, wpis zawiera duże zdjęcia. Przed kliknięciem na „Read more” upewnij się, że nie masz ograniczonego pakietu internetu.
Dokładnie pamiętam mój pierwszy obejrzany na żywo mecz. To był sierpień 2002 roku i poszedłem z tatą na wchodzącą właśnie do trzeciej ligi Unię Tczew. Na stadionie przy ulicy Bałdowskiej na meczu z Amicą II Wronki czuło się atmosferę święta – na oko przyszedł ponad tysiąc osób, rozdawano przygotowaną specjalnie na ten sezon gazetkę klubową, można też było kupić kiełbasę z grilla. Unia wygrała 3 – 1, zapamiętałem szczególnie bramkę Marcina Chyły.
Unii w rozgrywkach klubowych już nie ma – jej nazwę nosi drużyna złożona głównie z oldbojów, którzy co sezon startują w Pucharze Polski. Jest za to reaktywowana 1,5 roku temu Wisła (obecnie w A-klasie), która większość meczów rozgrywała dotąd przy ulicy Ceglarskiej, ale w rundzie wiosennej z jakiegoś powodu grają na stadionie miejskim przy ul. Bałdowskiej. Na ich meczu dziś się znalazłem.
Już na wejściu na stadion widać, że klub posiada zorganizowaną grupę sympatyków. Na mecze wyjazdowe wybierają się grupki czasem nawet kilkudziesięciu fanów.
Stadion przy ul. Bałdowskiej nie jest najprzyjemniejszym miejscem do oglądania meczu. Jest to stadion lekkoatletyczny, na którym jedyne miejsca siedzące to kilka ławek. Nie zawsze tak było – w latach trzydziestych zbudowano tam drewnianą trybunę na 500 osób, która przetrwała aż do 1999 roku. Wówczas w tajemniczych okolicznościach spłonęła. Mecz na siedząco ogląda więc tylko ograniczona grupka, a na dodatek właściwie wszystkie miejsca są solidnie oddalone od płyty boiska dzięki bieżni i torowi do skoku w dal.
Po drugiej stronie boiska jest trybuna stojąca, którą (podobnie jak dawniej na Unii) zajęto na młyn.
Na mecz przyszło mniej więcej 150 osób. Na samym początku kibice gospodarzy zorganizowali małe racowisko.
W porównaniu z pierwszym meczem w B-klasie, na którym byłem, młyn był tym razem znacznie mniej ludny. Myślę, że to głównie kwestia nowości, choć na pewno nie pomagał też silny wiatr i temperatura odczuwalna na tyle niska, że musiałem ubrać zimową czapkę.
Kibice w barwach biało-czerwonych, więc zapewne Wisła to klub w biało-czerwonych koszulkach? A nie tym razem. Barwy Wisły pokrywają się z barwami Sobieskiego Gniew, który był ich rywalem, więc Wisła grała dziś na niebiesko.
Razem z Sobieskim najwyraźniej przyjechała ekipa filmowa, złożona z jednego chłopaka i dwóch dziewczyn w wieku na oko wczesnolicealnym, statywu i telefonu komórkowego. Relacja na żywo trafiła na ich kanał Youtube i została obejrzana przez kilkadziesiąt osób.
Na tym poziomie rozgrywkowym (siódma liga z ośmiu) to już nie przelewki – przyjechała cała trójka sędziów.
Sam mecz oglądało się przyjemnie – obie strony miały dobre okazje, choć spory wpływ miał wiatr.
Dopiero tuż przed końcem pierwszej połowy pod stadionem pojawiła się policja.
W przerwie na młynie działał grill – dochody ze sprzedanych kiełbasek z bułką są przeznaczane na oprawę i wyjazdy. Na młynie można było się zapisać na wyjazd na najbliższy mecz – przejazd jest bezpłatny.
Mecz zakończył się wynikiem 1:2 – wynik był mocno niesatysfakcjonujący dla drużyny gospodarzy, która walczy o awans do okręgówki. Niestety, nie pokazali jednak niczego, co pozwalałoby na stwierdzenie, że ten wynik byłby niezasłużony.
Dawna kasa biletowa została już oznaczona przez sympatyków Wisły.