Największa sztafeta w Norwegii – Holmenkollstafetten

Wziąłem wczoraj udział w jednym z największych wydarzeń sportowych w Norwegii – biegowej sztafecie Holmenkollstafetten. Udział wzięło 46 tysięcy osób! Wydarzenie to jest szczególnie popularne jako sposób na budowanie zespołu w firmach i organizacjach, które zgłaszają drużyny składające się z maksymalnie 15 uczestników, aby przebiec dystans 18 450 metrów. Moja firma wystawiła dwie drużyny, w których część osób robiła dwa odcinki. Trasa prowadzi przez zachodnią część miasta, wspinając się najpierw na Holmenkollen znane Polakom głównie ze skoczni narciarskiej, a następnie zbiegając na dół do miasta.

Drużyny startują w różnych godzinach od 14 do 17:20, więc przez kilka godzin przez miasto przechodzą grupki ludzi w jednakowych koszulkach.

Na mój punkt startowy dotarłem na pół godziny przed przewidywanym startem. Czekała tam dość spora grupka uczestników, a co chwilę ktoś przybiegał i przekazywał swoim współuczestnikom pałeczkę.

Kondycja fizyczna uczestników była bardzo różna – często są to osoby, dla których to jedyny raz, kiedy biegają w roku. Praktycznie każda organizacja robi sobie specjalne koszulki na to wydarzenie, na czym korzystają sprzedawcy koszulek biegowych w okolicy. Widziałem między innymi koszulki z logo takich firm czy organizacji jak Thales, Airbus, Eaton, marksistowskiej partii politycznej Rødt, gazety Aftenposten, grupy, która chciała zwrócić uwagę na cierpienia w Palestynie, firmy tworzącej staniki czy jednej z firm, które dostarczają jedzenie do mojego biura, Gastro Catering. W sztafecie bierze też udział sporo urzędów – właściwie każda organizacja, która była w stanie wystawić przynajmniej kilkunastu uczestników, wystawiła swoją drużynę. Wbrew temu, co pierwotnie pisałem na Instagramie czy Twitterze, drużyn, które ukończyły bieg było 2943. Nadal daje to bardzo przyzwoity wynik.

Mi przypadły dwa odcinki o łącznej długości 3,1 km, prowadzące głównie przez kampus uniwersytetu. Trasa była dosyć górzysta, choć nie był to najgorszy pod tym względem fragment trasy. Dzięki krótszemu dystansowi i poczuciu przez całą drogę, że za chwilę dogoni mnie kolega z drugiej drużyny z naszej firmy (dogonił – na 300 metrów przed finiszem) udało mi się wyciągnąć całkiem przyzwoite jak na mnie tempo 5:30 min / km.

Po finiszu udałem się na stację metra, by zjechać na linię mety i przywitać tam nasze drużyny. Do metra nie było łatwo się dostać.

Meta biegu była na stadionie Bislett – pierwsza jego wersja została otwarta w 1922 roku i odbywały się na nim między innymi igrzyska olimpijskie w 1952 roku. Stadion został zburzony w 2004 roku i w przeciągu roku zbudowany na nowo w tym samym miejscu.

Ostatni odcinek sztafety to pętla po bieżni wokół stadionu.

Co ciekawe, z tego co rozumiem, stadion Bislett jest przez większość czasu otwarty dla zwykłych ludzi do treningów ze wstępem za darmo. Muszę kiedyś to przetestować, tym bardziej, że wokół trybun prowadzi kilkusetmetrowa bieżnia pod dachem. Zdecydowanie też wpadłbym tu obejrzeć mecz piłkarski, ale stan murawy sugeruje, że może być z tym różnie.

Nasze drużyny ukończyły sztafetę w czasie odpowiednio 1:27:09 i 1:31:09, zajmując tym samym 2314 i 2633 miejsce. Nie do końca jednak chodziło o wynik, a bardziej o samo doświadczenie – w obu drużynach wystartowało sporo osób, które na co dzień nie biegają.

Na skokach w Holmenkollen

Korzystając z tego, że przyjechaliśmy do Oslo w sobotę, następnego dnia wybraliśmy się na konkurs skoków w Holmenkollen. Niedzielne zawody to konkurs indywidualny, który zaczynał się o 14:30. Jest to część większego festiwalu Holmenkollen Skifestival i poza skokami, w ten weekend na Holmenkollen odbywały się też biegi narciarskie i kombinacja norweska. W następny weekend odbędą się jeszcze zawody biathlonowe. Sam konkurs skoków jest częścią serii Raw Air, która odbywa się po raz drugi w Norwegii.

Nasz przejazd na skocznię odbywał się metrem. Linia nr 1 prowadzi przez centrum miasta aż do stacji Holmenkollen znajdującej się niedaleko kompleksu narciarskiego i dalej, do położonej na wysokości 469 metrów nad poziomem morza stacji Frognerseteren, która znajduje się już kawałek za miastem i jest bardzo popularnym miejscem startu wędrówek pieszych. Ruszaliśmy ze stacji Ensjø, do której mamy najbliżej z domu. Tego dnia kursowanie metra było dostosowane pod zawody – linia nr 1 miala dodatkowe kursy, które zatrzymywały się tylko na niektórych stacjach pośrednich.

W wagonie metra z każdą kolejną stacją było coraz więcej osób ubranych w polskie barwy i mówiących po polsku. Pociąg wspinał się na wzgórza, a śniegu za oknami przyrastało.

Po trochę ponad pół godziny dojechaliśmy do stacji Holmenkollen. Od stacji do kompleksu narciarskiego trzeba było jeszcze kilku minut spaceru. Po drodze polscy sprzedawcy zachęcali do kupowania szalików.

– Czapki, szaliki, kupujcie u Polaka, ludzie!

Przed jednym z domów lokalne dzieci wystawiły kramik z napojami i naleśnikami z dżemem. Ruchem kierowała wojskowa policja, która dbała o to, by przepuszczać ludzi grupami – możliwe, że po wydarzeniach dnia poprzedniego, gdy w okolicach stacji metra pijani widzowie starli się ze sobą i z policją, jedna osoba została porażona prądem z trzeciej szyny, a kilka osób lekko rannych po wejściu na tory.

Na samej skoczni wyraźnie było widać, której narodowości jest tu najwięcej. Z tego co słyszałem, Norwegowie nie interesują się aż tak skokami narciarskimi – interesował ich bardziej wcześniejszy bieg.

Poza polskimi i norweskimi fanami, widziałem też grupkę dzieci z Japonii i trochę Niemców.

W przerwie zawodów duża część widzów udała się do budynku postawionego przy trybunach, gdzie można było kupić piwo i tacosy. Poza namiotem, jedzenie i picie było też dostępne w paru food truckach i stoiskach – z ciekawszych rzeczy, można było kupić kebab z łosia. Wszędzie można było płacić kartą.

Jak bylo z atmosferą? Dużo trąbek, trochę osób w różnym stanie nietrzeźwości i maleńkie postacie skoczków, które wydawały się dokonywać niemożliwego. Tak to wygląda z trybun: