22 godziny we Wrocławiu

22 godziny we Wrocławiu to o 18 godzin więcej, niż poprzednio, gdy tu byłem. Wtedy poleciałem ze znajomym samolotem do Wrocławia, przylot o 10, a już o czternastej mieliśmy pociąg powrotny z dworca głównego. I tym razem miałem trochę czasu na przechadzkę po centrum miasta.

Najpierw koło Arkad zajrzeliśmy na burgera. Stało tam auto Pasibusa, można było poczekać na leżaku i zjeść burgery. Polecam Gruchę – burger z chutney gruszkowym. Potem jeszcze do centrum handlowego Arkady (mają tam akwarium z rekinem!) na lody w miejscu, które wyglądało, jakbym się cofnął do wczesnych lat 90. Ale lody pyszne.

Jakby ktoś był zainteresowany – miejsce nazywa się Lody Barton i ma kilka różnych miejscówek na terenie Wrocławia. Były tam też lody bezlaktozowe.

Obok Capitolu stoi Pomnik Anonimowego Przechodnia. Pierwotnie skojarzyłem go z Holocaustem, ale jak się okazuje – chyba niesłusznie.

Idąc dalej w stronę Rynku, trafia się na dom towarowy Renoma, który powstał w 1930 roku. Obok domu towarowego jest przystanek komunikacji miejskiej, z którego da się dojechać między innymi na lotnisko.

Budynek w 2009 roku został odnowiony, co szczególnie widać z tyłu.

Ciekawe rozwiązanie na rogu Świdnickiej i Kazimierza Wielkiego – ludzie mają do wyboru przejście przez ulicę na pasach i przejściem podziemnym. Obie wersje były równie popularne. Pod koniec spaceru wróciłem tu do KFC, żeby przekąsić coś przed biegiem. W kolejce obok mnie stała pani Barbara Kwarc, która najwyraźniej została rozpoznana przez fanów – sądząc po koszulkach – sympatyków Śląska Wrocław i Narodowych Sił Zbrojnych z Kudowy. Nie wyglądała na zbyt zachwyconą z okrzyków „BAAAAAŚKAAAAAAA!”.

Kawałek Rynku i Świdnickiej został zajęty przez jarmark. Może na tym zdjęciu tego nie widać, ale po okolicy przechadzało się mnóstwo ludzi. Nie widuję zbyt często tylu w Gdańsku. Na pewno pomagała dobra pogoda, ale ewidentnie wydawało mi się, że Wrocław jest przyjaźniejszym miejscem na wieczorny spacer.

Na Rynku spotkać można było Smerfy na wieczorze panieńskim.

Byli też trenerzy psów, którzy pokazywali, jakich sztuczek ich nauczyli.

Przechadzając się, dziwiło mnie, ile osób jest w długich, zdobionych spódnicach. Na Placu Solnym okazało się, o co chodzi. Właśnie kończył się Festiwal Wozów Ratha Yatra. Na środku jeszcze siedziało w kole kilkanaście osób i śpiewało krysznowskie piosenki.

Na Ruskiej stoi klimatyczny zakład fryzjerski, z neonem i wszystkim.

Lokal na Placu Solnym, w którym poprzednim razem jadłem dosyć przeciętne ćevapci, zdążył już od tego czasu się zwinąć.

Miejsce zdecydowanie sugeruje, że mamy tu do czynienia z historią informatyki w Polsce i rzeczywiście – to jeden z regionalnych oddziałów Zakładów Elektronicznej Techniki Obliczeniowej. Zakład istnieje od 1964 roku. W budynku swego czasu działały komputery Odra, a obecnie mainframe od IBM. W trakcie pisania tego tekstu strona wrocławskiego ZETO ładowała się w takim tempie, jakby była obsługiwana przez Odrę.

Jednym z moich ulubionych miejsc we Wrocławiu jest ulica Wojciecha Bogusławskiego, gdzie pod wiaduktem kolejowym mieści się sporo lokali – każdy na wielkość przerwy pomiędzy jednym a drugim filarem wiaduktu. Można tu się i napić, i zjeść.

Zajrzeliśmy do „Pociągu”, gdzie sufit wyglądał tak.

Pod wiaduktem namalowano też mural upamiętniający teksty L.U.C.

Wrocław stał się jednym z moich ulubionych miast w Polsce. Chętnie wracałbym tu częściej, szkoda, że Ryanair już nie chce latać bezpośrednio pomiędzy tymi dwoma miastami.