W 2010 roku, podczas jednej z wielu moich wówczas wizyt w Dortmundzie, kupiłem sobie ładny, czarny zeszyt. Myślałem o nim wówczas jako o miejscu do notatek na studiach.
Wpisałem do niego plan zajęć, login i hasło do studenckiego konta na jakimś portalu studenckim, parę pomysłów na posty na bloga / opowiadania i zapomniałem o nim na ponad pół roku. Przez 2011 rok w tym zeszycie lądowały notatki z wyjazdów i bandscany, które zajęły razem 12 stron. Pod koniec 2012 roku próbowałem prowadzić w nim dziennik. Wytrzymałem cztery dni.
Nie było to moje pierwsze podejście do prowadzenia dziennika. Chyba najbardziej skutecznym z nich wszystkich było jedno z pierwszych – w pierwszej albo drugiej klasie gimnazjum przez mniej więcej miesiąc notowałem swoje przemyślenia i pomysły w pliku wordowym na starym Thinkpadzie. Był z nim jeden problem. Nie był podłączony do internetu, a właściwie jedynym sposobem na wydostanie z niego danych był bardzo słabo działający port podczerwieni. W pewnym momencie plik się więc zagubił, a ja nawet nie do końca pamiętam, co stało się z tym laptopem. Chyba komuś go oddaliśmy po wyczyszczeniu danych.
W czarnym zeszycie przez kilka kolejnych lat pojawiło się raptem paręnaście stron losowych notatek – jakieś rozliczenia finansowe z Kasią, wyniki długotrwającej rozgrywki w karty… Aż do 11 listopada 2017 roku, kiedy postanowiłem, że spróbuję pisać dziennik jeszcze raz.
Częściowo chodziło o to, by po prostu pisać więcej. Chciałem też mieć kronikę tego, co działo się zarówno w moim życiu, jak i w mojej głowie. Choć obsesyjnie robię telefonem setki zdjęć miesięcznie, nie wszystko da się zobaczyć na zdjęciu.
Tym razem udało mi się wyrobić nawyk. Starałem się codziennie przed snem siadać przy stole lub biurku i zazwyczaj tym samym długopisem podsumować mój dzień. Zdarzało się, że rzucałem notowanie na kilka dni, ale zawsze do niego wracałem. W ostatni poniedziałek, na lotnisku w Gdańsku, zapisałem ostatnią stronę zeszytu. Pora na nowy – tym razem niebieski, kupiony w księgarni na dworcu kolejowym w Oslo.
Niebieski zeszyt nie jest też w kratkę, więc nieco zmienił mi się styl pisania.
Przez te niemal 11 miesięcy, napisałem w dzienniku łącznie 241 wpisów, które dotyczyły okresu zarówno przed, jak i po przeprowadzce do Oslo. Gdzie najczęściej pisałem?
A jak wyglądała temperatura na zewnątrz w momencie wpisu?
Prowadzenie dziennika to zadziwiająco satysfakcjonująca czynność, gdy uda się robić to przez dłuższy czas. Zdarzały się okresy, w których czułem, że mam bardzo niewiele do napisania, ale są też dni, w których ciężko zmieścić mi się w dwóch stronach. Moim zdaniem to bardzo dobry sposób na uporządkowanie myśli z danego dnia.