W Oslo spadł pierwszy śnieg

Zapowiadało się na to już od tygodnia. Fani narciarstwa w pracy wymieniali się prognozami pogody na ten weekend, zastanawiając się, czy są szanse na to, że już w ten weekend będą mogli wybrać się do Oslo Vinterparku. Od kilku dni, gdy wychodziłem rano do pracy, widziałem swój oddech. Dziś z kolei na parkrunie zauważyłem zamarzniętą kałużę i szron na liściach.

Aż w końcu spadło.

Trwało to może z dziesięć minut, ale w związku z prognozami pogody na weekendowe noce stwierdziłem, że najwyższa pora zebrać pomidory, które wyhodowałem z nasion kupionych poprzedniej zimy na Teneryfie. A dokładniej jednego, któremu udało się wyrosnąć do konkretnego rozmiaru.

Zgodnie z sugestiami z internetu, zapakowałem go do torebki z dojrzewającymi jabłkami, które akurat miałem w domu. Może dojrzeje, może zgnije, zobaczymy.

Wolontariusz na parkrunie

Kilka razy brałem udział w parkrunach – inicjatywie, którą opisywałem już jakiś czas temu na blogu. W Norwegii jest to dla mnie trochę łatwiejsze – jeden z dwóch norweskich parkrunów mam w odległości 10 minut pieszo od domu, do tego ze względu na nieco późniejszy start dnia, zwłaszcza w okresie zimowym, parkrun zaczyna się tu o 9:30. Trasa parkrunu Tøyen jest nieco trudniejsza, niż obie gdańskie czy tczewska edycja – w tym parku są znacznie większe różnice wysokości. Szczególnie trudnym jest podbieg pod koniec okrążenia, nazywany przez załogę tutejszego parkrunu „motivation hill”.

Dzisiaj pierwszy raz uczestniczyłem w biegu w nieco innej roli – jako tail walker. Jest to jedna z form wolontariatu, którą można objąć w ramach wydarzenia. Bycie tail walkerem polega… na przejściu parkrunu jako ostatni uczestnik. Tail walker powinien mieć ze sobą telefon, by poinformować resztę wolontariuszy o ewentualnych wydarzeniach po drodze, pomaga w zebraniu oznakowania i spędza czas z uczestnikami, którzy tego dnia są na końcu stawki. Jest też ostatnim finiszującym dany parkrun – w danej edycji jest więc zarówno uczestnikiem, jak i wolontariuszem.

Przez pierwsze 2,5 kilometra szedłem spokojnie z uczestniczkami z Danii i Wielkiej Brytanii, które postanowiły przejść trasę. W połowie postanowiły, że na dziś już wystarczy, więc ja zacząłem podbiegać do kolejnych uczestników. Przebiegłem już całe okrążenie (przy okazji jakimś cudem w dżinsach i zwykłym obuwiu bijąc wg Stravy mój rekord życiowy na 400 metrów i ustanawiając drugi w życiu wynik na 1 km), a tu nadal nikogo! Dopiero na kilkaset metrów przed linią końcową zobaczyłem innych uczestników, do których obładowany oznaczeniami z trasy nie dałem już rady dobiec.

Ukończyłem ten parkrun na 101. miejscu z czasem 45 minut i 45 sekund. Może nie był to najlepszy bieg w moim życiu, ale przyjemnie jest pomóc w organizacji takiej inicjatywy.