W poprzedni weekend pojechałem do Wrocławia, by tam wziąć udział we WRO Runway Run – nocnym biegu po pasie startowym lotniska. Same zapisy były dość zabawne – strona oczywiście nie wytrzymała zainteresowania, a w pewnym momencie informowała mnie, że zostało jeszcze -200 wolnych miejsc. Jakimś cudem udało się jednak zapisać, więc był dobry powód, by wyskoczyć na weekend do miasta, gdzie od niemal roku mnie nie było.
Około 22 na lotnisku już dość spory ruch. Ostatni wylatujący samolot już odleciał, ale port czekał jeszcze na kilka nocujących maszyn. Jak usłyszałem z rozmowy pracownika lotniska, który podjeżdżał do terminala, 10 minut po północy zamykano lotnisko. Jeśli jakiś samolot nie zdążyłby do tego czasu, byłby przekierowany do Katowic, Poznania albo Pragi.
Aby odebrać pakiet startowy, podchodziło się do stanowisk odprawy.
Po odprawie dostawało się też kartę pokładową, którą trzeba było mieć ze sobą razem z dowodem osobistym przez cały bieg. Rozwiązanie to nie było najwygodniejsze zwłaszcza dla osób, które nie miały przy sobie nerki, ale na szczęście w pakiecie startowym był też workoplecak, do którego takie rzeczy można było wrzucić.
Bieg był normalnie uwzględniony na tablicy odlotów jako rejsy WRO 5 (na 5 km) i WRO 10 (na 10 km).
Do kontroli bezpieczeństwa zostało jeszcze trochę czasu, więc przeszedłem się wokół terminalu. Okazało się, że z prawej strony jest osobna strefa VIP.
Przez kontrolę bezpieczeństwa nie przepuszczano bez ubranej niebieskiej biegowej koszulki, więc szybko w strefie odlotów zrobiło się niebiesko. Niestety, nie było żadnych szatni, więc przebierać się było trzeba w toaletach. Na środku terminala ustawiono scenę i telebim, na którym podczas biegu kibice mogli podglądać, jak idzie.
Zakres dozwolonych rzeczy był nawet mniejszy niż w przypadku lotu samolotem. Poza dowodem i kartą pokładową, można było mieć ze sobą jedynie małą elektronikę i ew. przekąskę w postaci stałej (np. baton energetyczny). Xiaomi Yi razem z uprzężą, dzięki której miałem go przyczepione na klatce piersiowej przeszedł, ale jak się okazało, nagrywanie nocnego biegu to nic ciekawego, chyba że ktoś bardzo lubi oglądać parę przesuwających się w górę i dół świetlnych kropek.
Zakaz wnoszenia płynów był jednak rozwiązany przez darmową wodę rozstawioną już po kontroli w jednym z lotniskowych barków.
Osoby w najgorszej konfiguracji od kontroli bezpieczeństwa do wylotu na płytę lotniska miały ponad 1,5 godziny, dlatego przy bramkach starano się na różne sposoby urozmaicić oczekiwanie. Czy to przez postawienie robota, który – czasem nieco przesadnie – starał się odtwarzać wyrazy twarzy patrzących:
Czy też przez bardzo krótki występ cheerleaderek (nagrałem połowę z niego):
W budynku byli też lokalni zawodnicy futbolu amerykańskiego.
Biegaczy było ponad tysiąc, nie dziwi więc, że praktycznie wszystkie bramki były okupowane przez ludzi ubranych na niebiesko.
Biegnący na 5 kilometrów wychodzili z bramki nr 1, a na 10 – z bramki nr 3.
Na płycie ustawiono scenę i nagłośnienie, z którego poprowadzono rozgrzewkę, potem zagrzewano do biegu. Zasięg głośników – jakieś kilkaset metrów.
Jeszcze parę krótkich przemówień i czas ruszyć do biegu.
I udało się dobiec! Zająłem 299 miejsce w kategorii Open 5 km na 383 biegnących z czasem 00:31:16. Jak na to, że w ramach przygotowań dokładnie raz poszedłem biegać, nie było źle.
Samo bieganie po pasie lotniska to ciekawe doświadczenie. Na samym końcu pasa zawracaliśmy wokół Airbusa A320 Wizz Airu, który został tam ustawiony. Było dosyć ciemno, dzięki czemu można było popatrzeć na Sky Tower na horyzoncie, z drugiej strony na zachodzący księżyc, a wszędzie wokół na mnóstwo gwiazd. Bardzo ciekawe przeżycie.