Wizyta U’MAMY, czyli polskie smaki w Oslo

Od kiedy mieszkamy za granicą, czasami przychodzi nam ochota na domowe jedzenie. Można je oczywiście zrobić sobie w domu, bo większość składników, która jest używana w polskiej kuchni jest dostępna w norweskich sklepach (w warzywniaku na Tøyen znaleźliśmy nawet ogórki kwaszone), ale czasem ma się ochotę po prostu pójść do restauracji. W Oslo, pomiędzy centrum miasta a dzielnicą St. Hanshaugen, znajduje się U’MAMY, która reklamuje się jako jedyna restauracja z polską kuchnią w Norwegii. Dzisiaj przeszliśmy się tam na obiad.

Lokal mieści się na piętrze kamienicy, gdzie na parterze jest inny bar. Powoduje to, że trochę trudno było się zorientować, gdzie właściwie należy wejść, zwłaszcza że drzwi na schody prowadzące do restauracji wydawały się zamknięte. Gdy już jednak udało się dostać na miejsce, okazało się, że z okien są świetne widoki na ulicę i czekając na jedzenie, można podglądać lokalne życie uliczne 😉

Karta dań dzieli się na dwie sekcje – menu stałe i cotygodniową zmienną sekcję. Karta nie jest długa – łącznie zawiera koło ośmiu głównych dań, parę zup i kilka deserów. No i polskie tapasy:


Menu tygodniowe z dzisiaj

Sama restauracja jest utrzymana w dosyć nowoczesnym stylu i nie epatuje jakoś szczególnie polskością. Część kuchni znajduje się za szybą, więc goście mogą przynajmniej częściowo podglądać, co dzieje się na zapleczu. W tle cicho grał jazz i atmosfera była całkiem przyjemna.

A samo jedzenie? Przyzwoite. Widać, że ekipa stara się serwować dosyć wykwintną kuchnię etniczną (dosyć fascynujące jest dla mnie postrzeganie polskiego jedzenia jako etnicznego) i to wychodzi. Smaki też były całkiem na miejscu – zupełnie jakbym poszedł na polskie dania do nieco lepszej restauracji w Polsce. Nie było to może najlepsze polskie jedzenie, jakie w życiu jadłem, ale niewątpliwie da się poczuć odrobinę swojsko.

Cenowo U’MAMY mieści się w średniej dla Oslo. Za jednodaniowy obiad dla dwóch osób i napój zapłaciliśmy 430 koron. Z tego co zauważyłem, w karcie nie było niestety do wyboru polskich piw, a szkoda.

Mam norweski PESEL

Disclaimer: Jestem programistą, nie prawnikiem. Post opisuje aplikowanie o kartę podatkową i numer identyfikacyjny w Norwegii, tak jak jest to widziane z perspektywy laika. Nie odpowiadam za wszelkie nieścisłości czy przypadki brzegowe, w których opisana poniżej procedura nie działa. Jak typowy programista powiem – u mnie działa.

Jedną z ważniejszych rzeczy w Norwegii (podobnie jak w Szwecji) jest pojawienie się w ewidencji ludności. Bez numeru, który przypomina nasz nr PESEL, wielu rzeczy nie da się zrobić. Przykładowo, otworzyć konta w banku, założyć konta bibliotecznego, bardzo często problematyczne jest też zdobycie abonamentu na telefon komórkowy. Da się bez tych rzeczy żyć, ale zwłaszcza na dłuższą metę jest to problematyczne.

Bardziej kłopotliwa jest kwestia korzystania z pomocy medycznej. Dopóki ma się EKUZ, problemu nie ma, ale jako wyjeżdżający z Polski jako niezarejestrowany bezrobotny, zorganizowanie EKUZ było już trochę bardziej skompllikowane. Na Facebooku dostaję ostatnio reklamy po polsku, że w Oslo istnieją polskojęzyczni lekarze, do których można prywatnie pójść za 595 koron (około 250 zł). Trochę dużo w porównaniu z osobami, które mają dostęp do normalnej opieki medycznej, a na dodatek za publiczną opiekę medyczną i leki na receptę płaci się rocznie tylko do kwoty 2258 koron.

Gdy chce się w Norwegii zostać ponad 3 miesiące, należy zarejestrować się w UDI. Jeśli pobyt ma potrwać 6 miesięcy, po zaaplikowaniu dostanie się też tak zwany Fødselsnummer, nazywany często po prostu „personal identity number”. Podobnie jak polski PESEL, F-nummer składa się z 11 cyfr, wśród których również znajduje się data urodzenia. Sprawa jest dość prosta – wystarczy tylko mieć umowę o pracę, która jest na odpowiednio długi czas (umowa na czas nieokreślony też jest w porządku, są też inne opcje dla studentów, samozatrudnionych, osób posiadających odpowiednie środki czy członków rodzin obywateli Unii) i adres w Norwegii, pod którym mozna odebrać list (kolejna ważna rzecz w Norwegii – trzeba było na skrzynce pocztowej przyczepić karteczkę z imieniem i nazwiskiem). Wypełnia się formularz, w którym należy wprowadzić swoje dane i np. dane pracodawcy, a następnie umówić się na wizytę w jednym z dopuszczalnych urzędów. W przypadku Oslo jest to centrum obsługi obcokrajowców pomiędzy dworcem głównym a stacją metra Grønland:

W sumie brzmi na prostą sprawę i wypełnienie formularza zajęło mi kilkanaście minut. Problem pojawia się jednak nieco dalej, przy wyborze terminu wizyty w urzędzie. W momencie, gdy aplikowałem na początku marca, na samym początku dostałem termin na… połowę czerwca. Poradzono mi jednak, bym co jakiś czas zerkał na portal UDI, bo terminy się zwalniają. Faktycznie, 2 dni później przepisałem się na połowę kwietnia. Nieco lepiej, ale doliczając spodziewaną obsuwę, nadal oznacza to, że przez 1,5 miesiąca nie miałbym prostego dostępu do służby zdrowia, a pensja przychodziłaby na polskie konto, co oznacza też korzystanie z bankowych kursów walut przy płaceniu kartą.

Jest jednak pewne rozwiązanie tej kwestii. Istnieje tymczasowa wersja numeru, nazywana D-nummer. Teoretycznie powinna ona być wykorzystywana tylko w sytuacji, gdy chce się w Norwegii zostać poniżej 6 miesięcy, ale D-nummer jest też wystawiany przez urząd podatkowy osobom, które zaaplikują o kartę podatkową, aby oszacowano im właściwy poziom opodatkowania, a nie mają jeszcze D-nummeru ani F-nummeru. Numer jest ważny przez 5 lat, po których należy go reaktywować, jeśli nadal jest potrzebny.

Karta podatkowa to dość ważna rzecz przy pracowaniu w Norwegii. Bez karty podatkowej domyślnie zakłada się opodatkowanie na poziomie 50% (i z tego co rozumiem, różnicę otrzymuje się dopiero przy zwrocie podatku). O kartę aplikuje się w odpowiednich oddziałach Skatteetaten – urzędu podatkowego (w momencie, gdy piszę te słowa, strona Skatteetaten z jakiegoś powodu nie działa). Biuro podatkowe dla Oslo mieści się… dokładnie w tym samym budynku i nawet w tym samym pomieszczeniu, co UDI. Podobnie, jak w UDI, jest tu możliwość umówienia się na konkretny termin, z tym, że dostępne są terminy na przykład na za dwa dni. Na miejscu dostępne są formularze zaaplikowania o kartę podatkową – zarówno po norwesku, po angielsku, jak i chyba po polsku. Należy przyjść z umową o pracę lub zaświadczeniem od pracodawcy, że ma zamiar daną osobę zatrudnić, a także dowodem osobistym / paszportem.

Na miejscu w automacie z numerkami należało wpisać numer wizyty, który wcześniej otrzymaliśmy SMS-em. Po zaledwie paru minutach od wzięcia numerku zaczęła nas obsługiwać urzędniczka, która oczywiście mówiła w perfekcyjnym angielskim. Pomimo paru wątpliwości czy problemów technicznych, które się przydarzyły, w ciągu 15-20 minut przy bardzo spokojnym i przyjaznym podejściu urzędników złożyliśmy odpowiednie wnioski i powiadomiono nas, że odpowiednie dokumenty przyjdą do nas pocztą. Po kilku dniach otrzymałem dwa listy z logo Skatteetaten i pewną dosyć, ekhm, specyficzną literówką w nazwisku w adresie jednego z nich (polecam sprawdzenie, co pierwsze trzy litery wpisanego na liście nazwiska mogą znaczyć po norwesku). Na szczęście z treści listu wynikało, że w systemach najprawdopodobniej moje nazwisko jest poprawne.

To teraz mogę zacząć załatwiać formalności bankowe.