Russ buss, czyli jak w Norwegii kończy się liceum

W kwietniu i maju na norweskich ulicach spotkać można zadziwiająco dużo grupek nastolatków, noszących na sobie kolorowe kombinezony. Jest to jeden z kilku widocznych aspektów świętowania zakończenia liceum, nazywanego też russ.

#russefeiring ✨ {Russ 1/3}

Post udostępniony przez @ the.happy.dalek

Od około 20 kwietnia do 17 maja, czyli święta konstytucji, duża część licealistów ubiera kombinezony, które są udekorowane w różne naklejki i przypinki. Kilka dni temu w metrze widziałem na przykład dziewczynę, która miała na russ naklejki z Fridą, Hawkingiem, Einsteinem i papieżem Franciszkiem. Po lekcjach, korzystając z tego, że w większości dopiero co ukończyli 18 lat, imprezują. Przez cały miesiąc po lekcjach i w weekendy wsiadają w specjalnie udekorowane autobusy, niektóre z nich są też wykorzystywane jako miejsca do spania. Autobusy jeżdżą po mieście, a na pokładzie trwa impreza.

#russ2018 #illegaltdesign #catchmydrift #russetid #rulling

Post udostępniony przez t _ c a t h r i n e (@tc_sol)

W tym czasie odbywają się też zloty russ, w których potrafią uczestniczyć dziesiątki tysięcy licealistów. Odbywają się tam między innymi koncerty, ocenianie udekorowania czy wyposażenia autobusów w kilku różnych kategoriach, no i oczywiście pije się alkohol.

Uczestnicy russ noszą specjalne czapeczki, przygotowane na okazję. Do kaszkietów przyczepia się lub zawiązuje tak zwane russeknuter, czyli albo supły, albo przypinki nieco przypominające harcerskie sprawności, choć tematy tych sprawności są nieco inne. Przykłady, które znalazłem w internecie, niektóre z nich ładnie udokumentowane na instagramie:

  • Zrobienie sobie „rękawu” z tatuaży z gum do żucia
  • Przebywanie pod stołem w samej bieliźnie
  • Stanie na rondzie ze znakiem „1 zatrąbienie = 1 kolejka” i picie tych kolejek
  • Wypicie 24 piw w 24 godziny (lub 12, jeśli pijący jest płci męskiej)
  • Zrobienie zamówienia w McDrive jadąc wózkiem sklepowym
  • Dostać autograf na bieliźnie od 5 nauczycieli

Mniej więcej chyba rozumiecie, jakiego typu to sprawności 😉

Uczestnicy też tworzą sobie specjalne wizytówki, na których jest nazwa ich szkoły, kolor russ, zdjęcie i adekwatny cytat.

Når du får 186 RUSS ombord:) #RUSS2018 #russefeiring

Post udostępniony przez gudnyerla (@gudnyerlag)

Niemal miesięczna impreza z dużymi ilościami alkoholu oczywiście sprawia problemy. Czasem zdarzają się bijatyki, a choćby dziś w nocy twitterowy kanał policji w Oslo informował o wielu zgłoszeniach o hałasie i głośnej muzyce od russ w całym mieście.

Na sam koniec świętowania, 17 maja russ uczestniczą w paradach z okazji święta konstytucji, które jest też zarazem najważniejszym świętem w Norwegii. Po święcie czas na egzaminy końcowe i pójście na studia lub do pracy.

Norwegian russ 2006.05.17

Największa sztafeta w Norwegii – Holmenkollstafetten

Wziąłem wczoraj udział w jednym z największych wydarzeń sportowych w Norwegii – biegowej sztafecie Holmenkollstafetten. Udział wzięło 46 tysięcy osób! Wydarzenie to jest szczególnie popularne jako sposób na budowanie zespołu w firmach i organizacjach, które zgłaszają drużyny składające się z maksymalnie 15 uczestników, aby przebiec dystans 18 450 metrów. Moja firma wystawiła dwie drużyny, w których część osób robiła dwa odcinki. Trasa prowadzi przez zachodnią część miasta, wspinając się najpierw na Holmenkollen znane Polakom głównie ze skoczni narciarskiej, a następnie zbiegając na dół do miasta.

Drużyny startują w różnych godzinach od 14 do 17:20, więc przez kilka godzin przez miasto przechodzą grupki ludzi w jednakowych koszulkach.

Na mój punkt startowy dotarłem na pół godziny przed przewidywanym startem. Czekała tam dość spora grupka uczestników, a co chwilę ktoś przybiegał i przekazywał swoim współuczestnikom pałeczkę.

Kondycja fizyczna uczestników była bardzo różna – często są to osoby, dla których to jedyny raz, kiedy biegają w roku. Praktycznie każda organizacja robi sobie specjalne koszulki na to wydarzenie, na czym korzystają sprzedawcy koszulek biegowych w okolicy. Widziałem między innymi koszulki z logo takich firm czy organizacji jak Thales, Airbus, Eaton, marksistowskiej partii politycznej Rødt, gazety Aftenposten, grupy, która chciała zwrócić uwagę na cierpienia w Palestynie, firmy tworzącej staniki czy jednej z firm, które dostarczają jedzenie do mojego biura, Gastro Catering. W sztafecie bierze też udział sporo urzędów – właściwie każda organizacja, która była w stanie wystawić przynajmniej kilkunastu uczestników, wystawiła swoją drużynę. Wbrew temu, co pierwotnie pisałem na Instagramie czy Twitterze, drużyn, które ukończyły bieg było 2943. Nadal daje to bardzo przyzwoity wynik.

Mi przypadły dwa odcinki o łącznej długości 3,1 km, prowadzące głównie przez kampus uniwersytetu. Trasa była dosyć górzysta, choć nie był to najgorszy pod tym względem fragment trasy. Dzięki krótszemu dystansowi i poczuciu przez całą drogę, że za chwilę dogoni mnie kolega z drugiej drużyny z naszej firmy (dogonił – na 300 metrów przed finiszem) udało mi się wyciągnąć całkiem przyzwoite jak na mnie tempo 5:30 min / km.

Po finiszu udałem się na stację metra, by zjechać na linię mety i przywitać tam nasze drużyny. Do metra nie było łatwo się dostać.

Meta biegu była na stadionie Bislett – pierwsza jego wersja została otwarta w 1922 roku i odbywały się na nim między innymi igrzyska olimpijskie w 1952 roku. Stadion został zburzony w 2004 roku i w przeciągu roku zbudowany na nowo w tym samym miejscu.

Ostatni odcinek sztafety to pętla po bieżni wokół stadionu.

Co ciekawe, z tego co rozumiem, stadion Bislett jest przez większość czasu otwarty dla zwykłych ludzi do treningów ze wstępem za darmo. Muszę kiedyś to przetestować, tym bardziej, że wokół trybun prowadzi kilkusetmetrowa bieżnia pod dachem. Zdecydowanie też wpadłbym tu obejrzeć mecz piłkarski, ale stan murawy sugeruje, że może być z tym różnie.

Nasze drużyny ukończyły sztafetę w czasie odpowiednio 1:27:09 i 1:31:09, zajmując tym samym 2314 i 2633 miejsce. Nie do końca jednak chodziło o wynik, a bardziej o samo doświadczenie – w obu drużynach wystartowało sporo osób, które na co dzień nie biegają.

Wizyta U’MAMY, czyli polskie smaki w Oslo

Od kiedy mieszkamy za granicą, czasami przychodzi nam ochota na domowe jedzenie. Można je oczywiście zrobić sobie w domu, bo większość składników, która jest używana w polskiej kuchni jest dostępna w norweskich sklepach (w warzywniaku na Tøyen znaleźliśmy nawet ogórki kwaszone), ale czasem ma się ochotę po prostu pójść do restauracji. W Oslo, pomiędzy centrum miasta a dzielnicą St. Hanshaugen, znajduje się U’MAMY, która reklamuje się jako jedyna restauracja z polską kuchnią w Norwegii. Dzisiaj przeszliśmy się tam na obiad.

Lokal mieści się na piętrze kamienicy, gdzie na parterze jest inny bar. Powoduje to, że trochę trudno było się zorientować, gdzie właściwie należy wejść, zwłaszcza że drzwi na schody prowadzące do restauracji wydawały się zamknięte. Gdy już jednak udało się dostać na miejsce, okazało się, że z okien są świetne widoki na ulicę i czekając na jedzenie, można podglądać lokalne życie uliczne 😉

Karta dań dzieli się na dwie sekcje – menu stałe i cotygodniową zmienną sekcję. Karta nie jest długa – łącznie zawiera koło ośmiu głównych dań, parę zup i kilka deserów. No i polskie tapasy:


Menu tygodniowe z dzisiaj

Sama restauracja jest utrzymana w dosyć nowoczesnym stylu i nie epatuje jakoś szczególnie polskością. Część kuchni znajduje się za szybą, więc goście mogą przynajmniej częściowo podglądać, co dzieje się na zapleczu. W tle cicho grał jazz i atmosfera była całkiem przyjemna.

A samo jedzenie? Przyzwoite. Widać, że ekipa stara się serwować dosyć wykwintną kuchnię etniczną (dosyć fascynujące jest dla mnie postrzeganie polskiego jedzenia jako etnicznego) i to wychodzi. Smaki też były całkiem na miejscu – zupełnie jakbym poszedł na polskie dania do nieco lepszej restauracji w Polsce. Nie było to może najlepsze polskie jedzenie, jakie w życiu jadłem, ale niewątpliwie da się poczuć odrobinę swojsko.

Cenowo U’MAMY mieści się w średniej dla Oslo. Za jednodaniowy obiad dla dwóch osób i napój zapłaciliśmy 430 koron. Z tego co zauważyłem, w karcie nie było niestety do wyboru polskich piw, a szkoda.