Wielkanoc w Norwegii

Większość dni wolnych od pracy w Norwegii przypada na wiosnę. Największym ich zgrupowaniem jest Wielkanoc – już od Wielkiego Czwartku zaczynają się dni wolne od pracy, które (z małą przerwą na Wielką Sobotę) trwają aż do wielkanocnego poniedziałku włącznie. W tym okresie zdecydowana większość sklepów jest zamknięta – podobnie zresztą, jak w każdą niedzielę. Co ciekawe, część sklepów i restauracji zamyka się też na cały tydzień poprzedzający Wielkanoc, robiąc sobie w ten sposób półtoratygodniowy długi weekend. Nie dziwi więc, że jeszcze przed świętami na stacjach metra potrafiły być pustki. Tu zazwyczaj dosyć tłoczny tunel prowadzący do stacji metra Stortinget w centrum miasta:

W tygodniu przed świętami w metrze znacznie zwiększyła się częstotliwość występowania reklam szwedzkich centrów handlowych, które reklamowały się byciem otwartymi we wszystkie dni świąt. A jak właściwie Norwegowie spędzają święta?

Påskefjellet

Czyli w wolnym tłumaczeniu „góra wielkanocna”. Bardzo dużo ludzi spędza Wielkanoc we własnych albo wynajętych hyttach, czyli drewnianych, górskich domkach.

Hytte przy fjordzie w okolicach Jølster. CC-BY-SA 4.0, Wolfmann, commons.wikimedia.org

Pobyt w hytte łączy się z innymi aktywnościami – jazda na nartach jest szczególnie popularna. Zdecydowana większość moich znajomych z pracy, nawet jeśli nie wyjeżdża poza miasto, to wybiera się na narty gdzieś w pobliżu Oslo. W metrze wczoraj wydawało się, że co trzecia osoba ma przy sobie narty. Śniegu nadal w okolicy jest dosyć i temperatury w ciągu dnia wahają się pomiędzy 0 a -3 stopni. Gdy jest nieco cieplej, ludzie wyruszają na piesze wędrówki.

Påskekrim

Czyli „świąteczna przestępczość”. Nie, nie chodzi tu o obrabianie mieszkań wyjeżdżających w góry. To jest ten moment w roku, gdy historie kryminalne cieszą się największym zainteresowaniem. W telewizji pojawiają się okolicznościowe serie detektywistyczne, Jo Nesbø wydał nowy kryminał, solidnie reklamowany w metrze, a na opakowaniach mleka można przeczytać krótki komiks w tematyce.

Również programy dla dzieci puszczają serie o dzieciach/nastolatkach – detektywach.

Påskeegg

Czyli jajka wielkanocne! Poza malowaniem jajek, które najwyraźniej jest dosyć podobną tradycją, jak w Polsce, popularne jest też kupowanie jajeczek z czekolady / marcepanu albo papierowych jajek z różnymi słodyczami w środku.

Påskeferie 😍#gautefall #hytta #ferie #sol #hellehei #paskeegg

Post udostępniony przez Trude Sverdsten (@trudesverdsten)

Mecz w loży VIP

Pierwszy raz przydarzyło mi się być na meczu piłkarskim w loży VIP. Jak się okazuje, dużo norweskich firm organizuje pule biletów na mecze reprezentacji narodowej dla swoich pracowników. Firma, w której pracuję, okazała się posiadać bilety na miejsca w loży na wczorajszym meczu pomiędzy Norwegią i Australią i udało mi się na nie załapać. Nie było nawet specjalnie trudno – prognoza na piątkowy mecz przewidywała około 1 stopnia i śnieg.

Mecz odbywał się na stadionie Ullevaal, który jest odpowiednikiem polskiego Stadionu Narodowego. Jest jednak znacznie mniejszy – na trybunach mieści 25 572 osób. Funkcja sportowa nie jest jedyną dla tego przybytku – jest to też hotel, centrum konferencyjne i centrum handlowe ze sklepami, siłownią, restauracjami. Aktualnie na stadionie mecze rozgrywa tylko reprezentacja Norwegii – do niedawna grała tam też stołeczna Vålerenga, ale niedawno zakończyła się budowa ich własnej areny. Na stadion można dojechać metrem – linie 4 i 5 stają na przystanku Ullevål stadion, z którego do bramy wejściowej jest dosłownie parę minut piechotą. Pomimo, że były godziny szczytu, w wagonie dało się znaleźć wolne miejsca siedzące.

Do miejsc dla VIP przechodziliśmy przez budynek hotelu, który znajduje się na tyłach stadionu. Na miejscu czekały na nas miejsca w jednej z salek, które poza meczami robią za centrum konferencyjne. Były stoliki, szwedzki szef kuchni przygotowujący przepyszne przekąski, piwo i wino dostępne za darmo. W pewnym momencie do salki, w której siedziało może z 30 osób, wszedł ktoś, kto wyglądał na dosyć wysokiego oficjela w towarzystwie paru innych, krótko opowiedział o kontekście meczu po norwesku, po czym po angielsku zaczął rozmawiać z jednym z działaczy z Australii. Sądząc po zdjęciach, przemawiający był szefem norweskiej federacji piłkarskiej. Gdy mecz się zaczynał, wszyscy wyszli na swoje miejsca na trybunach, po drodze otrzymując szalik reprezentacji Norwegii – mój pierwszy piłkarski.

VIP-lounge-Ullevål 😎#viplounge #ullevålstadion

Post udostępniony przez Jørn Indseth (@joind)

Na trybunach w loży czekały na nas skórzane fotele w stylu kinowych i koc, którym można się było przykryć. W tej pogodzie było to bardzo przydatne. Jak podano w drugiej połowie, na meczu było 5871 osób. Moim zdaniem znacznie mniej i podejrzewam, że policzono po prostu wszystkie sprzedane bilety, niezależnie od tego, czy z puli danej firmy ktokolwiek skorzystał.

Mecz zaczął się niezbyt porywająco. Może to pogoda, ale po pierwszej połowie wszystko wskazywało na to, że poziom będzie mniej więcej trzecioligowy. Po przerwie obie drużyny jednak znacznie poprawiły swoją grę. Szczególnie reprezentacja Norwegii zyskała jakby nowe siły i po przerwie strzeliła trzy bramki. Jeden z zawodników zaliczył nawet hat-tricka.

Nie był to najbardziej klimatyczny mecz, na jakim byłem, jeśli chodzi o atmosferę na stadionie. Zadziwiająco przyjemna była jednak organizacja meczu od strony zaplecza dla VIP. Choć byliśmy w najniższym poziomie lóż VIP (tak, są różne poziomy usług ;)), to ciężko było na cokolwiek narzekać.

Przy okazji przeniosłem na tego bloga stronę z listą meczy, na których byłem z mojego poprzedniego bloga. Znajdziecie ją pod hasłem Groundhopping.

Mam norweski PESEL

Disclaimer: Jestem programistą, nie prawnikiem. Post opisuje aplikowanie o kartę podatkową i numer identyfikacyjny w Norwegii, tak jak jest to widziane z perspektywy laika. Nie odpowiadam za wszelkie nieścisłości czy przypadki brzegowe, w których opisana poniżej procedura nie działa. Jak typowy programista powiem – u mnie działa.

Jedną z ważniejszych rzeczy w Norwegii (podobnie jak w Szwecji) jest pojawienie się w ewidencji ludności. Bez numeru, który przypomina nasz nr PESEL, wielu rzeczy nie da się zrobić. Przykładowo, otworzyć konta w banku, założyć konta bibliotecznego, bardzo często problematyczne jest też zdobycie abonamentu na telefon komórkowy. Da się bez tych rzeczy żyć, ale zwłaszcza na dłuższą metę jest to problematyczne.

Bardziej kłopotliwa jest kwestia korzystania z pomocy medycznej. Dopóki ma się EKUZ, problemu nie ma, ale jako wyjeżdżający z Polski jako niezarejestrowany bezrobotny, zorganizowanie EKUZ było już trochę bardziej skompllikowane. Na Facebooku dostaję ostatnio reklamy po polsku, że w Oslo istnieją polskojęzyczni lekarze, do których można prywatnie pójść za 595 koron (około 250 zł). Trochę dużo w porównaniu z osobami, które mają dostęp do normalnej opieki medycznej, a na dodatek za publiczną opiekę medyczną i leki na receptę płaci się rocznie tylko do kwoty 2258 koron.

Gdy chce się w Norwegii zostać ponad 3 miesiące, należy zarejestrować się w UDI. Jeśli pobyt ma potrwać 6 miesięcy, po zaaplikowaniu dostanie się też tak zwany Fødselsnummer, nazywany często po prostu „personal identity number”. Podobnie jak polski PESEL, F-nummer składa się z 11 cyfr, wśród których również znajduje się data urodzenia. Sprawa jest dość prosta – wystarczy tylko mieć umowę o pracę, która jest na odpowiednio długi czas (umowa na czas nieokreślony też jest w porządku, są też inne opcje dla studentów, samozatrudnionych, osób posiadających odpowiednie środki czy członków rodzin obywateli Unii) i adres w Norwegii, pod którym mozna odebrać list (kolejna ważna rzecz w Norwegii – trzeba było na skrzynce pocztowej przyczepić karteczkę z imieniem i nazwiskiem). Wypełnia się formularz, w którym należy wprowadzić swoje dane i np. dane pracodawcy, a następnie umówić się na wizytę w jednym z dopuszczalnych urzędów. W przypadku Oslo jest to centrum obsługi obcokrajowców pomiędzy dworcem głównym a stacją metra Grønland:

W sumie brzmi na prostą sprawę i wypełnienie formularza zajęło mi kilkanaście minut. Problem pojawia się jednak nieco dalej, przy wyborze terminu wizyty w urzędzie. W momencie, gdy aplikowałem na początku marca, na samym początku dostałem termin na… połowę czerwca. Poradzono mi jednak, bym co jakiś czas zerkał na portal UDI, bo terminy się zwalniają. Faktycznie, 2 dni później przepisałem się na połowę kwietnia. Nieco lepiej, ale doliczając spodziewaną obsuwę, nadal oznacza to, że przez 1,5 miesiąca nie miałbym prostego dostępu do służby zdrowia, a pensja przychodziłaby na polskie konto, co oznacza też korzystanie z bankowych kursów walut przy płaceniu kartą.

Jest jednak pewne rozwiązanie tej kwestii. Istnieje tymczasowa wersja numeru, nazywana D-nummer. Teoretycznie powinna ona być wykorzystywana tylko w sytuacji, gdy chce się w Norwegii zostać poniżej 6 miesięcy, ale D-nummer jest też wystawiany przez urząd podatkowy osobom, które zaaplikują o kartę podatkową, aby oszacowano im właściwy poziom opodatkowania, a nie mają jeszcze D-nummeru ani F-nummeru. Numer jest ważny przez 5 lat, po których należy go reaktywować, jeśli nadal jest potrzebny.

Karta podatkowa to dość ważna rzecz przy pracowaniu w Norwegii. Bez karty podatkowej domyślnie zakłada się opodatkowanie na poziomie 50% (i z tego co rozumiem, różnicę otrzymuje się dopiero przy zwrocie podatku). O kartę aplikuje się w odpowiednich oddziałach Skatteetaten – urzędu podatkowego (w momencie, gdy piszę te słowa, strona Skatteetaten z jakiegoś powodu nie działa). Biuro podatkowe dla Oslo mieści się… dokładnie w tym samym budynku i nawet w tym samym pomieszczeniu, co UDI. Podobnie, jak w UDI, jest tu możliwość umówienia się na konkretny termin, z tym, że dostępne są terminy na przykład na za dwa dni. Na miejscu dostępne są formularze zaaplikowania o kartę podatkową – zarówno po norwesku, po angielsku, jak i chyba po polsku. Należy przyjść z umową o pracę lub zaświadczeniem od pracodawcy, że ma zamiar daną osobę zatrudnić, a także dowodem osobistym / paszportem.

Na miejscu w automacie z numerkami należało wpisać numer wizyty, który wcześniej otrzymaliśmy SMS-em. Po zaledwie paru minutach od wzięcia numerku zaczęła nas obsługiwać urzędniczka, która oczywiście mówiła w perfekcyjnym angielskim. Pomimo paru wątpliwości czy problemów technicznych, które się przydarzyły, w ciągu 15-20 minut przy bardzo spokojnym i przyjaznym podejściu urzędników złożyliśmy odpowiednie wnioski i powiadomiono nas, że odpowiednie dokumenty przyjdą do nas pocztą. Po kilku dniach otrzymałem dwa listy z logo Skatteetaten i pewną dosyć, ekhm, specyficzną literówką w nazwisku w adresie jednego z nich (polecam sprawdzenie, co pierwsze trzy litery wpisanego na liście nazwiska mogą znaczyć po norwesku). Na szczęście z treści listu wynikało, że w systemach najprawdopodobniej moje nazwisko jest poprawne.

To teraz mogę zacząć załatwiać formalności bankowe.