Autobusy i tramwaje

Korzystając z wolnego popołudnia i biletu miesięcznego postanowiłem po pracy zorganizować sobie małą wycieczkę krajoznawczą po mieście. Plan był dość prosty – pójść na przystanek i wsiąść w pierwszy pojazd, który pojedzie w miejsce, które wyda mi się ciekawe.

Podróż zaczęła się o 17:30 na Kolumba, gdzie wsiadłem w 184:

Zawiozło mnie ono do przystanku Wały Piastowskie. Przystanek dla wysiadających i dla wsiadających w tym miejscu są oddalone dość mocno metryką pieszą od siebie, ale to pozwoliło na mały spacer krajoznawczy.

Na Wałach Piastowskich wsiadłem w 108, który zawiózł mnie na Cieszyńskiego na Chełmie. Droga prowadziła przez Zaroślak i obok dawnego cmentarza żydowskiego na Chełmie, który już wiem, że będzie miejscem, które chcę odwiedzić. Przy okazji, drogi, którymi jechaliśmy były przeze mnie odwiedzane po raz pierwszy od czasu jazd na prawko – czyli byłem tam pierwszy raz od 8 lat. Sam przystanek Cieszyńskiego był połączeniem przystanku autobusowego i tramwajowego.

Na Cieszyńskiego wsiadłem w tramwaj linii 6, kierunek Łostowice Świętokrzyska. Na pętli pełno osób i później w autobusie dyskusje o tym, że podobno od godziny żaden autobus nie pojechał.

Szybko jednak podjechało 113, a nawet dwa jedno za drugim. Zawiozły mnie na osiedle Cztery Pory Roku. Po drodze były remonty dróg i objazdy przez uliczki, które zdecydowanie miały klimat wiejski.

Z osiedla Cztery Pory Roku (na którym swoją drogą w pobliżu przystanku zauważyłem tylko i wyłącznie jeden sklep spożywczy, żadnych knajpek, niczego innego) wsiadłem w 213, które zawiozło mnie… z powrotem na Łostowice. Po drodze obserwować można całkiem przyjemny pejzaż. Cała okolica ma jeszcze dużo terenów zielonych, ale sądząc po liczbie zauważonych budów i żurawi, to się będzie zmieniać. Są to typowo sypialne dzielnice, gdzie jest znacznie mniej wszelkiego typu usług, niż na takiej Morenie. Choć budynki są nowe, to właściwie każde osiedle ma swój własny styl architektoniczny, który nieczęsto jest kompatybilny z sąsiednimi. Transport do miasta też pozostawia sporo do życzenia.

Na węźle Łostowice Świętokrzyska szybki bieg do wjeżdżającego tuż przed nami 175 jadącego w kierunku Siedlec – udało się.

Z Siedlec już prosty przejazd tramwajem linii nr 10 z powrotem na Kolumba. 2,5 godziny po starcie byłem ponownie na przystanku początkowym.

Przyjemnie jeździ się komunikacją miejską. Jest to też dobry i tani sposób na poznanie punktów, których wcześniej się nie widziało. To, że przy okazji zwiększyłem pokrycie miasta na Wigle, to tylko dodatkowy profit 😉

Trzy ciekawe punkty Mokotowa

Zapowiadałem już parę tygodni temu na Instagramie, że będą tu posty z mojej ostatniej podróży. Powoli mijają już dwa tygodnie, od kiedy wróciłem z wyjazdu do Gruzji, Armenii i Górskiego Karabachu. Zacznijmy jednak chronologicznie – od Warszawy, a dokładniej małego jej skrawka, który odwiedzam relatywnie często. Na terenie Mokotowa jest dosyć charakterystyczny zakątek, ograniczony ulicami Sobieskiego, Al. Wincentego Witosa, Czerniakowską i Chełmską. Mieści się tam między innymi siedziba WFDiF, kilka biurowców, niedługo też odbędzie się tam Confitura, na którą się wybieram. Tym razem pokażę Wam parę miejsc, których mogliście nie znać.

Sobieskiego 100

Ulica Sobieskiego jest dobrym startowym punktem do poznawania okolicy – dużo autobusów zatrzymuje się przy niej. Z przejść nadziemnych, jak to często w Warszawie bywa, dość dobrze widać Pałac Kultury. Po drodze mija się budynki ambasady Rosji.

Jednym z budynków, który należy do ambasady, jest właśnie blok przy Sobieskiego 100. Opuszczony wieżowiec, znajdujący się na działce, której zwrotu od ambasady rosyjskiej od dłuższego czasu domaga się Rosja. Różne legendy krążą o tym miejscu, ale pewne jest, że jeszcze względnie niedawno znajdował się tam choćby klub „Sotka”, do którego dostęp był mocno ograniczony.

Wejście do budynku jest oznaczone jako monitorowane, ale nie prezentuje się najlepiej. Po lewej stronie zamontowana jest jednak kamera, która wyglądała na działającą.

Sam budynek wydaje się być opuszczony. Straszą puste okna bez szyb, drut kolczasty wokół ma uniemożliwiać łatwe wejście.

Niewiele dalej, na Ludwiga van Beethovena 3, znajduje się inny budynek należący do ambasady. Jest to dziesięciopiętrowy wieżowiec, w którym dość charakterystyczne jest to, że na balkonach wiszą rosyjskie talerze satelitarne, a na parkingu przed blokiem stoi dużo samochodów na dyplomatycznych tablicach.

Dosłownie jedną działkę dalej znajduje się…

Ambasada Korei Północnej

Główny budynek ambasady wygląda bardzo podobnie do budynków w Korei.

Jeżeli jednak dobrze się przyjrzycie, na tym budynku nie ma żadnej flagi. Są za to miejsca parkingowe, oznaczone tabliczkami „4Fun TV”, imionami i nazwiskami konkretnych osób (swego czasu zauważyłem tam tabliczkę „Kuba Wojewódzki”, która jednak już znikła). Cały główny budynek ambasady jest wynajmowany jako przestrzeń biurowa – pomimo, że nie jest to zgodne z rezolucją ONZ. W Berlinie, budynki ambasady służą jako hostel. Najbardziej znanym najemcą jest właśnie telewizja 4Fun.TV, a także swego czasu firma Ryszard Petru Consulting. W budynku ambasady siedzibę miały też różne bistro – ostatnie posty na FB jednego z nich były publikowane w lutym. Na miejscu nie wyglądało jednak, jakby było nadal czynne. Jak wynika z Map Google, z niektórych biur przy prawym skrzydle budynku można zobaczyć interesujący malunek – ciekawe, czy jest na nim Wielki Przywódca, czy tylko jakiś nadmorski widoczek.

Właściwe wejście do ambasady znajduje się obecnie od ulicy Bobrowieckiej. Jest i tabliczka, która nie daje absolutnie żadnych informacji o godzinach funkcjonowania ambasady:

Jest też gablotka, pokazująca zdjęcia przywódców, parę ładnych widoków, wszystko to podpisane… wyłącznie po koreańsku.

Budynek mieszkalny z tyłu ma gigantyczną antenę na dachu – zapewne dla zachowania dobrej komunikacji z macierzą. Przed blokiem stoi też kosz do koszykówki. Jest i flaga.

Centrum Handlowe Panorama

Panorama była pierwszym centrum handlowym w Polsce, powstałym we wczesnych latach 90. Gdy wchodzi się do środka, czuć to od razu. Wyobraźnia pracuje sama – widać tam duchy przedsiębiorców w skórach, przechadzających się alejkami razem z partnerkami na niebotycznie wysokich obcasach i ochroną, czuć miliony złotych, jakie przeliczały kasjerki. A jak jest teraz?

Prawie dokładnie tak samo, jak było wtedy. Tylko pusto.

Na tych fotelach z pewnością bardzo wygodnie się siedzi.

Jeżeli ktoś lubi klimaty rodem z Dead Mall Series, bardzo polecam.

Clozemaster – co po Duolingo

Swego czasu bardzo podobało mi się Duolingo. Spora baza języków, zdania, które mają sens, możliwość rywalizowania ze znajomymi, streaki. Korzystanie z Duolingo dawało poczucie, że robię codziennie coś w temacie języków. Aż się znudziło, bo ile można wpisywać „Kot je kaczkę.” na różne sposoby. W przypadku Duolingo właśnie dość charakterystyczne było z mojej perspektywy to, że choć zdania sens miały, to ich przydatność nie zawsze była pierwszorzędna.

W jednym z postów na Reddicie natrafiłem dziś na dość ciekawy serwis – Clozemaster. Jako, że wraca mi faza na naukę szwedzkiego, postanowiłem spróbować.

Interfejs jest dość prosty i nawiązujący do gier retro. Mamy do wyboru kilka gier, od najprostszych słów, przez szybką ścieżkę do biegłości, do ogólnej znajomości języka. Można wybrać, czy chcemy uczyć się z angielskiego, czy z innego języka, ale wygląda na to, że największa baza słów jest z angielskiego. Z polskiego języków do nauki jest 8, z angielskiego kilkadziesiąt. Są też aplikacje na Androida i iOS.

Gdy już zaczniemy, mamy do dyspozycji panel użytkownika, który pokazuje nasze postępy. Widać Bootstrapa.

Podstawowy ekran dla użytkownika to wybór słowa, które najbardziej pasuje w lukę – na 2x więcej punktów można też wybrać opcję, w której nie ma się podpowiedzi, a słowo wpisuje się z klawiatury. Na dowolne słowo ze zdania można kliknąć i przejść od razu do definicji lub wymowy na forvo. W stosunku do Duolingo, wadą darmowej opcji jest brak wymowy zdania od razu w serwisie.

Co jakiś czas kolejne zbiory słów łączą się w kolejne rozgrywki, w których można też zyskiwać kolejne poziomy znajomości języka – trochę jak w Duolingo. Sądząc po tym, że w szwedzkim w 5 minut wszedłem do tygodniowego top 10, serwis chyba nie jest najpopularniejszy.

Moje pierwsze wrażenia z korzystania z Clozemastera – chętnie poćwiczę dalej. Zdania wydają się być bardziej osadzone w rzeczywistości, niż w przypadku Duolingo, ale jeszcze ciężko wypowiadać mi się, co do efektów. Jak na razie z odmętów pamięci przywołało mi kilka słów, które zdążyłem zapomnieć z moich lekcji sprzed kilku lat. Zapowiada się dobrze, ale zapewne za jakiś czas napiszę coś więcej o długoterminowych wrażeniach.